Recenzja filmu

Treasure (2024)
Julia von Heinz
Lena Dunham

Ze Wschodu

Brak dbałości o szczegół to nie jedyny problem filmu, który z jednej strony nie spełnia składanych początkowo obietnic bycia solidnym road movie, z drugiej wpada w pułapkę easternu, w którym
Ze Wschodu
źródło: Materiały prasowe
Niewiele było w tym roku na Berlinale polskich akcentów, stąd na najważniejszy wyrosła premiera pokazywanego poza konkursem "Treasure" Julii von Heinz, niemieckiej reżyserki znanej choćby z filmu "A jutro cały świat". Choć to iście międzynarodowa produkcja, sfinansowana po części przez Francuzów, oparta na książce Australijki Lily Brett, w której główne role zagrała Amerykanka Lena Dunham ("Dziewczyny") i ikona brytyjskiego humoru Stephen Fry, to trudno o film bardziej polski. Dość rzec, że na ekranie zobaczymy ujęcia Warszawy, Łodzi czy Krakowa i usłyszymy Poznańskie Słowiki, a nawet Ralpha Kamińskiego. Polskość serwowana jest w ryzykownie dużych dawkach, narracja prowadzona jest jednak z perspektywy kogoś z zewnątrz, kto chce kraj odkryć i zrozumieć. Nigdy nie może się to do końca powieść, bo obserwacje turysty trudno uznać za bardzo wnikliwe.

Jest 1991 rok, świeżutko po runięciu żelaznej kurtyny, a turystkę Ruth (Dunham) poznajemy, gdy błąka się nerwowo po hali przylotów lotniska na Okęciu. Unieśmiertelniony na dziesiątkach filmowych kadrów, od "Misia" do "Nie lubię poniedziałku", modernistyczny terminal już za chwilę zmiecie fala kapitalistycznego entuzjazmu. Póki co jednak stoi – nikt tu jeszcze nie mówi po angielsku, a za toaletę trzeba płacić, dopłacając ekstra za papier toaletowy. Na każdym kroku widać, że wylądowaliśmy w kraju pogrążonym bankructwem komunizmu, kraju znów będącym "na dorobku". Ruth czeka na ojca, który po wyjściu z samolotu zdążył się już z kimś zagadać. Nic dziwnego, w końcu jowialny Edek (Fry) nie był w kraju swego pochodzenia od ponad 40 lat. Za komuny nie było to specjalnie możliwe – zresztą, po co miałby wracać tam, gdzie wymordowano całą jego rodzinę?

Holokaust przetrwał tylko on i jego żona, zmarła niedawno w Nowym Jorku, w którym zamieszkali po wojnie. To córka, chociaż wychowana w USA i niemówiąca po polsku, zorganizowała tę wycieczkę – by poznać wreszcie swoje korzenie, a być może także naprawić relacje z ojcem. Gdy jednak do czynienia mamy z tak różnymi charakterami, pokoleniami, oczekiwaniami, muszą one prowokować będące motorem akcji konflikty oraz komiczne rozładowania. Przynajmniej w intencji, bo nie wszystkie tu "siadły". On uśmiechnięty, w poplamionym swetrze i z sercem na dłoni, z której na prawo i lewo rozdaje dolary, by "ludzie go szanowali". Ona wiecznie zachmurzona lub zmęczona, cierpiąca na zaburzenia odżywania, regularnie dotraumatyzowująca się lekturami o Shoah. Jak jednak inaczej niż przez lekturę miałaby poznać historię rodziny, skoro ojciec z uporem o przeszłości milczy?

Podróż stanie się nie tylko szansą na uporanie się z demonami, ale też rodzajem "wojny światów", bo choć żelazna kurtyna niby już opadła, to różnice między stronami, które do niedawna dzieliła, wciąż są kolosalne. Prowokować to musi szereg zabawnych sytuacji, ale czasem i tych bardzo poważnych – choćby podczas wizyty w Auschwitz. Po Polsce obwozić ich będzie Stefan (Zbigniew Zamachowski) – serdeczny, ale oczywiście nie w ciemię bity taksówkarz. Czas transformacji, kiedy komunizm naprędce zastąpiło hasło "Kapitalizm, głupcze!", rządził się przecież swoimi prawami. Nikt nie chciał zostać sierotą po PRL-u, a uruchomione wówczas postawy "zaradności" będą się Edkowi kojarzyć z czasami okupacji, kiedy na Żydach również można było dobrze zarobić.

Do tego powszechny jest strach przed reprywatyzacją mienia (tu pożydowskiego, ale przecież też poniemieckiego na Ziemiach Odzyskanych). Niewiele jest filmów, które by o tym opowiadały i chociażby z tego powodu warto "Treasure" zobaczyć. Innym może być obsada – świetnie gra Zamachowski, ale i Fry. Również, wierzcie lub nie, w scenach, w których mówi po polsku. Jeśli dodać, że pracę przy filmie dostała cała plejada aktorów znad Wisły: Tomasz Włosok, Sandra Drzymalska, Iwona Bielska czy Maria Mamona, a także scenografów czy autorów muzyki, tym bardziej dziwić musi, że nikt nie wyłapał wpadek, które można by przecież usunąć nawet na etapie postprodukcji. Co na składzie kolejowym robi logo Polregio (spółkę powołano lata później), skąd Żabka na Piotrkowskiej czy nazwisko kandydatki na Miss Polonię kończące się męskie "-ski"?

To oczywiście drobiazgi, jednak brak dbałości o szczegół to nie jedyny problem filmu, który z jednej strony nie spełnia składanych początkowo obietnic bycia solidnym road movie, z drugiej wpada w pułapkę easternu, w którym Amerykanie wybierają się na podbój Dzikiego Wschodu, ale by to zrobić, muszą go najpierw, bardziej niż zrozumieć, zegzotyzować. Powiedzmy sobie przy tym szczerze, że i postać Ruth, mającej dla widza być portalem do filmu, nie jest ukazana w przychylnym świetle. Nie dość, że boryka się ze stereotypowymi problemami współczesnych kobiet: z poczuciem własnej wartości i stosunkiem do ciała, dylematami sercowymi i statusem społecznym, to nieść jeszcze musi, nie do końca rozpoznany, bagaż europejskich koszmarów XX wieku. To jednak ona, jak by nie było, przeniesie o nich pamięć i je opisze. Zrobi to – podobnie jak Julia von Heinz – najlepiej, jak potrafi. A jednak szkoda, że nie lepiej.
1 10
Moja ocena:
5
Filmoznawca, dziennikarz, krytyk filmowy. Publikuje m.in. w "Filmie", "Ekranach", "Kwartalniku Filmowym". Redaktor programu "Flaneur kulturalny" dla Dwutygodnik.com, współautor tomów "Cóż wiesz o... przejdź do profilu
Czy uznajesz tę recenzję za pomocną?

Pobierz aplikację Filmwebu!

Odkryj świat filmu w zasięgu Twojej ręki! Oglądaj, oceniaj i dziel się swoimi ulubionymi produkcjami z przyjaciółmi.
phones